W piątek z samego rana wyjechałam busem do Opola. Na miejscu byłam punkt 12. Rozejrzałam się trochę po dworcu - jak dla mnie mało zadbany. W poszukiwaniu toalety udałam się na dworzec PKP i tam całkiem przypadkiem spotkałam mojego towarzysza który przyjechał parę minut przed czasem. Wspólnie po załatwieniu potrzeb udaliśmy się do pobliskiej restauracji indyjskiej o nazwie Tulsi. Na internecie mieli bardzo dobrą opinię, ale podczas naszego pobytu byliśmy jedynymi gośćmi. A naszym zdaniem ta restauracja mało przypominała indyjski klimat choćby dlatego, że były tam potrawy z wołowiny - a jak wiadomo krówki są święte i ich się nie je. Zjadłam tam zupę z kurczaka z chlebkami Naan. Zupa była trochę ostra, a chlebki smakowały jak spody od pizzy. Do tego zamówiłam jakiś specjalny jogurtowy napój który był bardzo smaczny, ale i tak mam wątpliwości czy w Indiach dostałabym taki sam. Kucharzem był tam Hindus, ale gotował pod europejskie smaki - a szkoda. Skoro już jestem przy jedzeniu to powiem, że postanowiliśmy zrobić sobie też wycieczkę dla naszych kubków smakowych. Na kolacji wylądowaliśmy w restauracji meksykańskiej o nazwie Papada. Tam był większy ruch i tylko jeden wolny stolik czekał specjalnie na nas. Fajne było to, że można było sobie wybrać potrawę później do niej farsz i sos. Ja zamówiłam sobie quesadillas z kurczakiem i delikatnym sosem pomidorowym. Kurczak smakował identycznie jak w tej restauracji indyjskiej i nie wiem czy mają tego samego dostawcę, czy używają tych samych przypraw. Kiedyś wyczytałam, że w tych kuchniach używają jakiegoś specjalnego kminku. Tego polskiego ja nienawidzę. Ten był w smaku trochę lepszy, ale i tak mi niezbyt smakowało. Do tego herbatka z hibiskusa - była ok. Żałuje tylko, że nie było żadnych deserów.
Zatrzymaliśmy się w gościńcu Arkadia, sympatyczny rodzinny hotelik i pysznym śniadaniem w cenie.
Po południu wybraliśmy się do opolskiego Zoo, opinie miało dobrą - nie zawiedliśmy się. Bilety były w cenie 18zł, a dla dzieci 1zł. Zwierzątek było dużo prawie wszystkie udało nam się zobaczyć. Do niektórych można było nawet wejść i je pogłaskać.
Następnego dnia wybraliśmy się do Moszny zwiedzić zamek. Wyczytałam, że jest problem żeby tam się w ogóle dostać. To jest niecałą godzinę drogi od Opola. Bezpośrednie autobusy jeżdżą bardzo rzadko. My postanowiliśmy pojechać do Dębiny - kierunek Głuchołazy. I przespacerować się 2km do zamku. Zamek z zewnątrz robi piorunujące wrażenie. W środku był tłum zwiedzających. Zamek widzieliśmy tylko z zewnątrz oraz ogrody i parter z kawiarnią. Wnętrza zamku nie chcieliśmy zwiedzać, bo ja nie lubię takich tłumów i nie mogłabym się skupić na słuchaniu przewodnika. Po drugie przechodziła koło nas wycieczka z przewodnikiem i praktycznie nic nie było słychać - złe nagłośnienie. W drodze powrotnej zjedliśmy na szybko karkówkę z grilla. Niespodziewanie dostałam kontuzji stopy myślałam, że nie dojdę na przystanek. Bez pomocy pani aptekarki by nie dało rady.
Ten weekend dodaje do listy najbardziej udanych weekendów. Było miło i sympatycznie pomijając niektóre zachowania ludzi i słabo rozwiniętą komunikacje miejską. Autobus w centrum miasta raz na godzinę to stanowczo za rzadko.
![]() |
Lemur |
Zamek w Mosznej |
![]() |
Zamek w Mosznej |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za kontakt. Postaram się odpisać jak najszybciej będzie to możliwe. Pozdrawiam!