Jak co roku, każdej wiosny dolina Chochołowska zmienia barwę swojego zielonego podłoża na fioletowe krokusowe pole. W tym roku i ja chciałam doświadczyć tego pięknego widoku. Nie wiedziałam kiedy dokładnie jechać, bo w internecie były sprzeczne informacje jedni kazali jechać na początku kwietnia inni na końcu... Więc ja postanowiłam wyjść na przeciw nich i pojechałam mniej więcej w środku miesiąca. Okazało się niestety zbyt późno, ale jeszcze się na coś tam załapałam. Niektóre krokusy niczym przebiśniegi wyłaniały się spośród śniegu.
Moją podróż zaczęłam w Łodzi pojechałam Polskim Busem do Krakowa, bo niestety nie ma bezpośredniego połączenia do Zakopanego. Trochę się stresowałam, bo kierowca złapał lekkie opóźnienie, ale na szczęście je nadrobił. Panikowałam ponieważ miałam tylko ok 20min na przesiadkę na Arrive do Zakopanego. Swoją drogą bardzo wygodny PKS... Na miejscu byliśmy przed czasem i ledwo udało nam się kupić pączka na śniadanie i już mieliśmy busa do doliny Chochołowskiej za równowartość sześciu złotyszy. Po krótkim czasie byliśmy tuż przy wejściu do Parku Narodowego. I tak rozpoczęła się nasza ok dwugodzinna wędrówka. W połowie drogi zaskoczył nas śnieg i błoto, moje trampeczki ledwo wyrabiały. Wspaniałe widoki ośnieżone szczyty, krokusy i szum potoku rekompensowały nasz trud. Zmęczeni dotarliśmy do schroniska myśląc, że się rozgrzejemy ciepłą herbatą i czymś pysznym do zjedzenia. Niestety nie na naszą kieszeń ponieważ ceny tam zaczynały się od 15zl. Nie pozostało nam nic innego jak wyciągnąć nasze zapasy, podziwiać szczyty zza szybki schroniska odpocząć napić się kropli beskidu i powrócić. Żeby nie było tak łatwo postanowiliśmy wrócić przez dolinę Kościeliska, niestety w połowie szlaku napotkałyśmy mnóstwo powalonych drzew i nie mogliśmy znaleźć wyznaczonej trasy. Dla bezpieczeństwa zawróciliśmy. Nadrobiliśmy kilka kilometrów, ale po to jedzie się w góry, żeby chodzić ;]
Po drodze spotkaliśmy pracujących tam górali. Powiedzieli nam, że pewnie z tego powodu niedługo zamkną ten szlak. Ostatnie 40min marszu trwało chyba wieczność, czuliśmy się jak na bieżni która ucieka nam spod nóg. Nie wytrzymałam i położyłam się na trawie. Po odpoczynku doszliśmy do skraju parku gdzie udało nam się kupić pyszne i zadziwiająco duże oscypki których smak pamiętam do tej pory. Dotarliśmy do busów i wróciliśmy do miasta.
Muszę z przykrością stwierdzić, iż się zawiodłam Krupówkami, gdyż za dawnych lat góralski styl i gwar licznych straganów nadawał unikatowy klimat tej ulicy. A teraz sklepy których pełno w każdym mieście... Na szczęście rekompensowała nam to trochę pyszna kwaśnica, która smakuje mi tylko w Zakopanem. To był mój jeden dzień w Zakopanem, który przyniósł nam wiele radości. W Tatry wrócę jeszcze na pewno nie raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za kontakt. Postaram się odpisać jak najszybciej będzie to możliwe. Pozdrawiam!